Jest to część listu, który spisałam po swoim pierwszym porodzie. List ten jest adresowany do mojej córki, otrzyma go na swoje 18 urodziny.
Pomoc anioła
Moja „przygoda” z hipnoporodem zaczęła się jakiś miesiąc przez wyznaczonym terminem porodu. Znajoma podesłała mi zaproszenie na bezpłatne warsztaty w Krakowie. Niestety od jakiegoś już czasu moja forma w ciąży była bardzo słaba, więc nie poszłam. Jednak sam pomysł kołatał mi się po głowie cały czas. Umysł i poród? Przecież to genialne!
Nigdy nie miałam specjalnego lęku przed porodem, chyba bardziej lęk przed „pierwszym razem”. Tak mi się przynajmniej wydawało. Im bliżej terminu porodu, tym więcej pojawiało się w mojej głowie wątpliwości i obaw. Mój nastrój oscylował od pozytywnego nastawienia typu „przecież wszystkie kobiety jakoś rodziły do tej pory, to ja też będę mogła”, po „może lepiej załatwię sobie cesarkę”. Dlatego moim błogosławieństwem było trafienie na techniki hipnoporodu. „Czemu o tym wcześniej nie pomyślałam???” zarzucałam sobie. Już od czasów liceum fascynował mnie umysł i jego zdolności, fascynowało mnie to jak mało jego potencjału wykorzystujemy na co dzień i jak to można poprawić. Fascynowała mnie ludzka natura, odruchy, nawyki, świadomość i podświadomość. A przede wszystkim fascynowało mnie jak możemy przekraczać własne granice, poszukiwać lepszego, pełniejszego ja, jak wychodzenie ze swojej strefy komfortu sprawia, że żyjemy w pełni. To, w jaki sposób przeważnie mówi się o ciąży i porodzie w Polsce, sprawiło, że nie połączyłam tych dwóch stref – porodu i budowania świadomości. Kiedy jednak zdałam sobie z tego sprawę, chciałam w jak najlepszy sposób przygotować się do porodu. Bazowałam na swoim doświadczeniu w medytacji, podstawowych założeniach hipnoporodu, nagraniach relaksacyjnych dostępnych online i wielkim wsparciu E.
Stworzyłam swoją codzienną rutynę, wybrałam takie ćwiczenia i stworzyłam swoje, które najbardziej pasowały do mnie. Dzięki powtarzanym ćwiczeniom nie mogłam się doczekać pierwszych skurczy. Codziennie aż do czasu porodu uczyłam się jak wprowadzać się w stan głębokiego relaksu. Jak zaufać swojemu ciału i Tobie. Zaufać i nauczyć się słuchać. Ja słuchałam afirmacji, E. uczył się „light touch massage”. Znajdował mi kolejne materiały do słuchania. Uwierzył, że „to może się udać” i bardzo mnie w tym wspierał. Każdy ból był jak obietnica wielkiego wydarzenia. Gdy w końcu się zaczęło byłam spokojna i skoncentrowana.
Piękna noc
13 czerwca wieczorem zaczęłam odczuwać napinanie się brzucha, trochę więcej niż zwykle, ale starałam się opanować radość, żeby się nie zawieść. Wzięłam więc prysznic i położyłam się spać około 11-12stej. Pewnie zaliczyłam jeszcze sesję relaksacyjną lub chociaż posłuchałam afirmacji. Szczęśliwa, że niedługo Cię zobaczę, zasnęłam. Nie sądziłam tylko, że to będzie aż tak szybko.
Nie pospałam zbyt długo. Zaraz po północy obudził mnie pierwszy mocny skurcz. I zaraz następny. Około 1 już wiedziałam, że coś się szykuje. Nasza noc się dopiero zaczynała. Już kilka razy w przeciągu ostatnich dni E. miał nadzieje, że to już teraz. Ale tym razem to rzeczywiście było teraz i E. był bardzo podekscytowany, także, ponieważ w końcu może spróbować aplikacji na telefonie do mierzenia skurczy.
Założyłam sobie, że zostanę w domu do momentu, kiedy skurcze będą regularne co 4 minuty (czyli zasada 411). Wdrożyliśmy więc nasz plan. Instynktownie w mojej głowie powstała myśl, że kiedy się zacznie, chcę się zrelaksować w wannie. Nie wiem czemu, ale woda w tej sytuacji dawała mi najsilniejsze poczucie relaksu. Zapaliliśmy świeczkę zapachową. E. czytał mi skrypt afirmacji, które mu wcześniej przygotowałam i które najbardziej chciałam od niego usłyszeć w tym momencie. A ja leżałam w wodzie i integrowałam się z tym niezwykłym uczuciem. Wyobrażałam sobie Ciebie, jak każdy skurcz masuje Twoje małe ciałko przygotowując je i przybliżając do wyjścia. Wyobrażałam sobie mnie, otwierającą się bardziej i bardziej z każdym skurczem. Czułam, że wszystko jest takie, jakie powinno być. Że moje ciało robi wszystko, żebyś Ty i ja czuły się dobrze, i żebyśmy się jak najszybciej zobaczyły.
Pamiętam moment, kiedy na myśl przyszły mi kobiety z naszej rodziny. To stało się nagle, nie wiem do końca czemu tak się stało. Ale nagle jakbym zobaczyła je wszystkie, moją mamę, babcię, prababcię, praprababcię….wszystkie były z nami. Czułam ich wsparcie.
Gdy poczułam, że już dosyć tej wody, wyszłam z wanny. Trochę czasu spędziliśmy jeszcze w sypialni, przy każdym skurczu mogłam się oprzeć na E. Wyglądało to, jak taniec, bo mój instynkt kierował moimi biodrami kołysząc je lekko. Kierowałam energią w taki sposób, żeby działała tylko na moją korzyść. W końcu E. uznał, że już najwyższy czas, żeby pojechać do szpitala, chociaż ja uważałam, że mamy jeszcze czas. I dobrze, że go posłuchałam. Skurcze dochodziły do 3.5 min.
Wsiadłam do samochodu około 3.30 rano. Na dworze świtało, w końcu to były najkrótsze noce w roku. Pamiętam to rześkie powietrze, piękny letni zapach, i poświatę przed wschodzącym słońcem. Pamiętam totalny spokój tego poranka, piękne mgły po drodze do szpitala, śpiew ptaków, które witały dzień. Zapadałam się w sobie coraz bardziej. Prawie w ogóle nie otwierałam już oczu, tylko żeby się przemieścić. Byłam w sobie, ze sobą i z Tobą. Przestawałam kontrolować energię, poddałam się jej. Kontakt ze światem zewnętrznym ograniczałam do niezbędnego minimum, nie miałam na niego ochoty, zresztą zbyt dużo energii mnie by to kosztowało.
Gdy zajechaliśmy pod szpital fale stawały się już bardzo intensywne. Twój tata był nieoceniony przy każdym z nich dając mi wsparcie. Badanie na izbie przyjęć poszło sprawnie. Lekarka była trochę zaskoczona postępem akcji porodowej, pierwsze dziecko a ja przyjeżdżam z 8 cm rozwarciem! Oznajmiłam E. że idziemy prosto na salę porodową. Zaproponowano mi wózek, ale ja nie chciałam być unieruchomiona i poszłam o własnych siłach. Co chwilę musiałam jednak stawać, bo fale przychodziły już jeden po drugim.
Sala porodowa. Zdążyliśmy się już z nią pobieżnie zapoznać, bo gdy przyjeżdżałam na zapis KTG do szpitala, oczywiście przyszliśmy zobaczyć jak wygląda porodówka. Położne od samego początku były przemiłe. Położna, która miała przy mnie być przyszła się przywitać i przedstawić. Zapytałam, czy będzie już mi towarzyszyć do końca, odpowiedziała, że zależy ile nam tu zajmie, bo jej zmiana kończy się o 7 rano. Było około 4rtej. Brakowało tylko żebym prychnęła „phi – przecież nie mam zamiaru tyle rodzić!”, zaraz zobaczę swoją córeczkę zobaczy Pani -pomyślałam.
Fale były już bardzo intensywne, miałam coraz mniejszą ochotę otwierać oczy. Byłam z Tobą, czułam jak twoje małe ciałko musi się przeciskać, walczyć o każdy centymetr. Jak tylko mogłam chciałam ci w tym pomóc. Nie chciałam leżeć, chciałam być w ruchu, unieruchomienie wydawało się przerażające, jakby sama myśl o tym mogła sprawić ból. Niestety musiałam się położyć do badania KTG. Zebrałam siły, żeby myśl o tych 15 min leżenia mnie nie sparaliżowała. Myślałam o tobie, o tym, jak się otwieram, próbowałam sobie wyobrazić jak trzymam cię już na brzuchu. Wiedziałam, że każda fala to jedna fala bliżej do zobaczenia ciebie.
Burza
Wszystko zaczęło toczyć się jak we śnie, trochę jak przez mgłę, jak w dziwnym transie. Odpięli mnie od KTG. Fale dosięgały już każdego centymetra mojego ciała. Czułam jakby moje ciało pracowało na pełnych obrotach, jakby w środku była burza, albo jakbym ja była burzą. Zostawało coraz mniej czasu na odpoczynek, już niecałe minuty. Nadal mogłam je wykorzystać te sekundy odpoczynku. Wtedy zapadałam się, nie chciałam nic ze świata zewnętrznego, chciałam zasnąć, zawiesić się gdzieś w przestrzeni, chciałam, żeby moje potrzeby były zrozumiane bez słów. Skrótami przekazywałam E. co chcę. Wody…zimny kompres…jeszcze…ręka…na kark…gorąco…jeszcze…nic nie mów….(E. bez przerwy wypowiadał słowa afirmacji, które sama dla siebie napisałam, a które zdawały swoje zadanie mniej więcej do momentu, gdy weszłam na salę porodową, bo wtedy już zaczęło być już bardzo intensywnie). Czułam, że zaraz zacznę przeć, mimo tego, że nikt mi tego nie powiedział. Nagle skurcze się zmieniły. Leżałam jeszcze na boku, kiedy przyszła fala, spięła całe moje ciało. Poczułam jak odeszły mi wody. Zaskoczyłam tym położną, bo nawet nie zauważyła tylko sama jej powiedziałam. Mogłam przybrać pozycję, która mi odpowiada. Instynktownie obróciłam się i uklękłam na kolanach. Fale zaczęły mnie spinać tak mocno, były jak prąd w całym moim ciele. Każdy zewnętrzny impuls mnie rozdrażniał. Czułam, że chcę poruszać biodrami, zataczanie kółek sprawiało mi ulgę. Powiedziałam, że chcę spróbować na krzesełku. Zeszłam na podłogę i dotarłam do krzesełka porodowego.
Kiedy byłam na krzesełku nagle lekarka powiedziała, że twoje tętno zwolniło. Coś było nie w porządku. Wszyscy działali bardzo sprawnie, ale nie zmartwiło mnie to nawet na moment, wierzyłam w ciebie i w moje ciało. Kazali mi przenieść się z powrotem na łóżko. Instynktownie zaufałam, że to, co robią, robią tylko dla naszego dobra. W końcu nadal byłyśmy jednym, to co dobre dla mnie było dobre dla Ciebie i na odwrót. Energia porodu już całkowicie przejęła moje ciało, mnie już nie było. Jak przez sen usłyszałam, że prawdopodobnie owinęłaś się pępowiną i trzeba ci pomóc się wydostać jak najszybciej. Nie mieliśmy już czasu. Spytali mnie, czy zgadzam się na nacięcie krocza. Zgodziłam się. Wiedziałam, że to ostatnie sekundy. Wszystko wokół mnie zdawało się pędzić z prędkością światła, a jednocześnie jakby zawisło w czasie.
Spokój
Była 5.40. Na następnym skurczu poczułam Twoją główkę. Ostateczny wysiłek. Krzyk, który bardziej przypominał krzyk sportowca, który chce w ten sposób pomóc sobie w wyciśnięciu z siebie całej reszty energii, żeby dopiąć celu. Żeby pobić rekord, albo zdobyć złoto. Ty byłaś moim złotem. Potem ramionka i zaraz po tym wyszłaś cała, od razu lądując na moim brzuchu…
Czas stanął, wszystko wokół stanęło. Jeżeli uczucia matki po narodzinach dziecka to koktajl hormonów to jest to najcudowniejsza mieszanka na świecie. Szczęście absolutne. Harmonia absolutna. Spokój absolutny. Miłość absolutna. Ulga absolutna. Ulga, że to już koniec, ale też, że w końcu Cię widzę! Że mogę cię dotknąć. Poczuć twoje cieplutkie, malutkie ciałko. Byłaś idealna. Każdy centymetr twojego ciała był idealny. Byłaś taka przyjemnie ciepła, przyjemnie miękka. Byłaś w końcu z nami! E. nie wytrzymał i płakał. Mnie nie chciało się płakać, moje szczęście nie miało formy łez. Moje szczęście było spokojem. Jakaś sakralna cisza i błogość, która nagle rozlała się w moim sercu. Mia, tak to było idealne imię dla ciebie. Poprosiłam, żeby pępowina była odcięta, dopiero gdy przestanie pulsować. To dało ci czas, żeby twoje płuca powoli i łagodnie zaczęły pracować samodzielnie, zamiast tortury nagłego wstrzyknięcia powietrza i gwałtownego rozprężenia się płuc poprzez natychmiastowe odcięcie pępowiny. Twój tata nie rozumiał tej ciszy, myślał, że powinnaś się drzeć jak na filmach Dostałam Cię do swojej piersi. Od razu zaczęłaś ssać, w końcu uczyłaś się tego przez ostatnie miesiące. To była dla nas obie najbardziej naturalna rzecz na świecie. Najbardziej właściwa. Najbardziej odpowiednia.
Zdjęcie zrobione zaraz narodzinach Mii. Kiedy zobaczyłam je pierwszy raz uderzył mnie wyraz mojej twarzy — zrelaksowany i wypoczęty. Jakby było to zdjęcie z wakacji, a nie po porodzie. Każdej kobiecie życzę tak dobrego i wzmacniającego doświadczenia porodowego!
Choć jestem obcą osobą to łezka popłynęła… Po prostu cud narodzin 🙂 czy jest szansa na dowiedzenie się, w którym szpitalu Pani rodziła?
Oczywiście, prawie wszyscy to wiedzą 😉 Żeromski w Krakowie.
Dziękuję za odpowiedź 🙂 Jest Pani dla mnie dużą inspiracją .
Jeszcze przede mną poród, na razie to tylko „ciche plany” i Pani wpisy pomagają zmniejszać lęk, który we mnie jest. Zapamiętam ten program i mam nadzieję, że kiedyś z niego skorzystam.
Pozdrawiam 🙂